skład używanych słów

2008-07-09

pisanie o pisaniu

...przywodzi mi na myśl scenę z Pływającej opery Bartha, w której główny bohater podczas "pierwszego razu" spogląda w lustro i wybucha śmiechem

           A seventeen-year-old boy is insatiable. His lust is a tall weed, which crushed repeatedly under the mower springs up again, green and unbowed. He is easily aroused and quickly satisfied, and easily aroused again. New to the manners of the business, I cried like a baby, bleated like a goat, roared like a lion. The time came, the lesson, when I was stallion indeed. . .
           And then I looked into the mirror on my dresser, beside us -- an unusually large mirror, that gave back our images full-length and life-size -- and there we were: Betty June's face buried in the pillow, her scrawny little buttocks thrust skywards; me gangly as a whippet and braying like an ass. I exploded with laughter!
           "What's the matter?" Betty June asked sharply.
           I tossed and rolled and roared with laughter.
           "I don't see anything funny!"
           I couldn't answer. I couldn't comfort the nervous tears that ran from her, though I swear I tried. I couldn't help her at all, or myself. I bellowed and snorted with laughter, long after Betty June had fumed out of my bed, out of my room, out of my house, for the last time. I laughed through lunch, to Dad's amusement (and subsequent irritation). I laughed that night when I undressed.
           I have said that my experience in the Argonne, not very long afterwards, was the second of two unforgettable demonstrations of my animality. This was the first. Nothing, to me, is so consistently, profoundly, earth-shakingly funny as we animals in the act of mating. Reader, if you are young and would live on love; if in the nights of intercourse you feel that you and your beloved are models for a Phidias -- then don't include among the trappings of your love-nest a good plate mirror. For a mirror can reflect only what it sees, and what it sees is funny.

2008-07-05

Rezydua


Jak tam, coś się pisze? Pisze się jak się myśli. Się by chciało
mówić. Miejsce, rola podmiotu jest przedmiotem walki.

Nic się przydarza za sprawą poezji. Kenoza? Mocne słowa.
Brakujący element, to wszystko. Dość, albo zbyt wiele.

wszystko bowiem co nierealne
bez określonego charakteru
jednak narzuca się
i trzeba się z tym liczyć
bo nigdy nie zostaje
całkowicie przezwyciężone
nawet wówczas gdy
udaje się je znaturalizować

Kto czyta, zabłądzi. Doprawdy? Nie wiem, byle dalej. Prawda
nie leży w jednym śnie, ale w wielu
. W mętnym ośrodku, pomiędzy

duchem a kością, we włóknach rozdartej tkaniny.
Gubię wątek. Trzeba się z tym liczyć. Tymczasem

                        słońce jest pająkiem
rankiem
                    szczelnie zasnuwa świat
                                                                         bez litości
                       dźga nieprzytomną ofiarę

to wystarcza                                             spójrzcie na tę kukłę

zwleka się z posłania
                                          aż do wieczora tańczy
                                                                                       jak na sznurku.

2008-07-03

Wewnętrzne piękno frazy?


schody podperonia, takie polskie cellar door

2008-05-03

Repetytorium



Czego chcesz od nas Panie za Twe hojne dary?
Ontogeneza powtarza filogenezę, nie odwrotnie.
Przeciwne strony mają jeden wyraz. Kapitalne
zdania obrębione koronką technicznych zwrotów:

nicht als, als ob. Czyż nie zostaniemy zbawieni
od spekulacji? Trzeba speca od łatania martwych
języków. Szklane sny, w nadbużańskim piasku,
pod kapliczką pradziadka - to są nasi zmarli.

Tam twój początek. Nie ma po nim śladu.
What's in a name, Pajączku? Splecione
przeznaczenia, pole znaków, skarb?


Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Historia się powtarza, in & out. Nie odwrotnie?
Przedziwne strony mają jeden wyraz. Kapitanie,
zadanie wykonane, tylko odpaść, serią zwrotów,

iść w hals, al segno. Czyż nie zostaliśmy zwabieni
do spekulacji? Podkręcone tropy, splątane odbicia,
trzy dni lub dziewięć miesięcy, trans, mutacja.
Żadnych symetrycznych rozwiązań! Oto zmarli

powracają do początku. Nie zostawią śladów,
mapy, ani kodu. Skarb zgubiono w polu.
Tajemnica istnienia jest skradzionym listem.


Bug, wieś, kapliczka. Szklane ślady. Dary
zmarłych. W liście zabawne zwroty. Początek
i koniec języka. Splot. Jawny sekret historii:
wdech, wydech. Odwrót? Nie. Brak miary.

2008-03-21

W stronę Blooma


Powtórna lektura Ulissesa (a minęło jakieś 10-12 lat) to nie tylko - czego jestem pewien - lektura o wiele pełniejsza i wnikliwa, ale też i obfitująca w zupełnie odmienne wrażenia. Czytając poraz pierwszy Joyce'a (mam tu na myśli również połknięty w mniej więcej podobnym czasie Portret) wręcz zachłystywałem się napływającymi obrazami, odczuwając bardzo zmysłowo (niemal, chciałoby się rzec, synestezyjnie, chociaż to zdecydowanie zbyt mocne słowo, niemniej jednak czytając czułem się nieraz jakbym dosłowanie nurkował) każdy kolejny akapit. Dziś postrzegam wyraźniej i smakuję przede wszystkim strukturę i konstrukcję zarówno całego dzieła, jak i poszczególnych epizodów (i zdecydowanie nie mam tu na myśli faktu że w międzyczasie to i owo o joysowskim arcydziele się przeczytało, tylko rzeczywisty sposób lektury).

Możnaby, na marginesie, dorzucić, że po przebrnięciu przez jazdy pynchonowskie tudzież burroughsowskie, w odlotach ullisesowych odnajduje się... nie tyle spokój czy umiarkowanie ale jakby poczucie że w tym szaleństwie JEST metoda ;].

Najbardziej jednak, po latach, zmienił się mój ogląd głównych bohaterów książki. Młodzieńcem będąc skupiłem się, w dość oczywisty sposób (ach te bon moty, bezkompromisowość, oryginalność ;]) na partiach Stefana. Dziś z przejęciem i większym zainteresowaniem wnikam w perypetie nerkolubnego Leopolda, z jego nieustannymi mglistymi planami i pomysłami, paranaukowymi pasjami i poglądami, seksualnymi obsesjami i potyczkami. Dojrzewa się? Starzeje? Well...

I tak, pod kątem wieku będąc gdzieś w pół drogi między bohaterami książki, którą bez wahania nazwę najważniejszą lekturą mojej młodości, zastanawiam się jak będzie mi się czytać Ulissesa za kolejne 10 lat.

2008-02-25

SS Poetica


Soczewka skupia.
Igła ślizga się po winylu.
A co robi ja?



Parnassius apollo sięga po nektar gębowym aparatem. Sygnał startera
podrywa do biegu sportowców. Elektromagnesy odchylają wiązkę.
Z przedustanowionym spotykamy się wszędzie. Teraz wyostrz.

Ekstrakcja postępuje planowo. Słowa odrywane od rzeczy osiągają
odmienne stany skupienia. Wiązka faktów rozpada się na włókna.
Indukcja zawodzi. Dedukcja wtóruje. Produkcja trwa. Yessir.

Refrakcja następuje miarowo. Słowa rozrywane na rzeczy posuwają
w odmienne strony zdziwienia. Sygnał przekracza próg. Wypełnia
pasmo. Pożera kanał. Do zwrotu. Kondensacja. Znaczące rozprężenie.

Atrakcja występuje stylowo. Słowa rozgrywanych narzeczy zasnuwają
odmiennie strefy marzenia. Aparatura lokalizuje echa zdarzeń. Ślady
cząstek w komorze. Noiseware w ciągłej aktualizacji. Aye aye, skipper.

2008-01-29

la derniere rumba



ten raz, ostatni raz
jeszcze raz, ten jeden raz

Ostatnia jazda ostatnim autobusem. Linie obsługuje zakład.
Spakować ostatki, ostatecznie zamknąć ostatni rozdział.

O, statecznie podążyć w obszar nowych zdumień, podjąć zakład,
znowu zagrać o stawki, wykreślić nowe linie. Pakuj się i jazda.

ja mam ostatnie słowo
ty masz ostatnie słowo
my mamy ..?

nie ma my