Return vol. I
Czy wyobraźnię karmić nam sądzono
Kobietą już zdobytą czy straconą?
To, co być mogło, i to, co być może,
Razem się splata w krętym marzeń wzorze.
Pomyśl: któż jest w stanie
słusznie zdać sprawę
z prawideł własnych fikcji?
Jeno widzami jesteśmy w onym theatrum, senor Kabalisto.
Powiesz,
że można zawsze wykorzystać gotowe
formuły,
klucząc, schronić się w staccatto terminów,
splątać
ścieżki tradycji. Lecz cóż to za kryjówka,
pośrodku zatłoczonego placu?
Kolejne rozdanie nic tu nie zmieni,
Jest jednak moment kiedy spoza cieni,
Nagle wygląda skrawek samej rzeczy*,
Przynosząc rozkosz lub coś co niweczy
Rozkosz u źródła: koszmar przytomności.
Człowiek nie zniesie wiele realności.
Zrozumieć trzeba właściwie to zdanie.
Fantazja nie ucieczką, jest z a d a n i e m.
_______________________
* Pozwól, że dla objaśnienia posłużę się pewnym przykładem. Wyobraź sobie morze, zimą. Tak, może być to Bałtyk,
tej szczególnie ostrej zimy, kiedy spędzałeś całe ferie u ojca w Sopocie.
Prawie codziennie chodziliście na długie spacery, nieodmiennie kończące się na plaży. Zima była naprawdę ostra,
pamiętasz? Lód skuł powierzchnię wody na dobre kilkanaście metrów od brzegu. Wielu ludzi wchodziło na białą taflę,
biegały tam psy, dzieci staczały bitwy na śnieżki. Nie ty. Nigdy nie postawiłeś na nim stopy. Nawet zanim to się stało.
Tego dnia, pod koniec ferii, poszliście tam znowu. Było już nieco cieplej, odłamy kry zaczynały odrywać się od tafli
lodu i uciekać w morze. Dorośli nie pozwalali już dzieciom oddalać się od brzegu. Sami też nie ryzykowali wejścia na lód.
Jednak tego dnia ten facet był tam, szedł parę metrów od brzegu.
Mieliście właśnie zawrócić i ruszyć w stronę domu, gdy lód zaczął pękać. W jednej chwili tafla zmieniła się w
zachodzące na siebie, zderzające się, rozchybotane kry. Nie zważając na niewesołą perspektywę skąpania się
w lodowatej wodzie, facet zaczął skakać z kry na krę, w dalszym ciągu poruszając się równolegle do brzegu, a
nawet zataczając niewielkie kółka. Jęk przestrachu zamarł ci w gardle gdy z fascynacją obserwowałeś jego poczynania.
Ruch lodu stawał się coraz bardziej skomplikowany. Rozchwiane pod ciężarem skaczącego mężczyzny kry zderzały się,
oddalały się od siebie w jednym miejscu by zgromadzić się w drugim. On też musiał to zauważyć. (Myśląc o tym później
doszedłeś do wniosku, że właśnie to bawiło go w tej sytuacji, dlatego nie śpieszył wcale na brzeg). Nagle zatrzymał się,
wpatrzony w zmienny wzór kreślony przez białe plamy poprzecinane czarną niczym atrament wodą. Przez niesłychanie długą,
jak ci się zdawało, chwilę, zastygł tak, a wokół niego zamierało drganie lodu i wody, gdy niespodzianie kra wypiętrzyła się
tuż obok jego lewej stopy, wynosząc go w górę, a zarazem otwierając ciemny przestwór po przeciwnej stronie jego osoby. Teraz... Słucham?
Że nigdy nie byłeś zimą nad morzem? A twój ojciec nigdy nie był z tobą na spacerze?
Nie szkodzi. Ot, zawodność empirii. To nie musi być Bałtyk, może jakieś inne imperium?